niedziela, 3 listopada 2024

Żółty post

 Nadszedł listopad. Liście spadły, jak przystało na ten miesiąc, nadeszły chłody jesienne. Ale każdy dzień przynosi coś dobrego. I tak - w ogrodzie jeszcze lecą z gruszy ostatnie późne gruszki:


Chodzimy na spacery z psami. Taką mam piękną drogę do pani sąsiadki:




Pani sąsiadka jest cudowną kobietą i co rusz czymś nas obdarza! Na przykład dynią ze swojego ogrodu. Przerobiłam ją na mus:



Albo miechunką:


Miechunka ma w środku pyszne kwaskowato-słodkie owoce, które mają mnóstwo dobroczynnych właściwości (pani sąsiadka mówi, że są nawet przeciwnowotworowe):


W przyszłym roku chcę sobie posadzić miechunkę w swoim ogrodzie. 

Tak się składa, że wszystko, co jest na poprzednich zdjęciach, jest w kolorze żółtym: gruszka, liście na drzewach, mus dyniowy i owoc miechunki. 

W żółtym kolorze jest też sweterek dla Sary:


Powstał z jednego motka wełenki merynosowej farbowanej ręcznie, 400 m w 100 g, plus 2/3 kolejnego motka o takiej samej gramaturze. Dla ozdoby przyszyłam puchatego króliczka, żeby sweterek był bardziej dziecięcy.

W międzyczasie powstawały dynie z resztek włóczek:



Nasza ferajna ma się dobrze, co widać na poniższym zdjęciu - oto Krokiet cieszący się na widok córki:


Ma niespożyte pokłady energii, ciągle biega. W przeciwieństwie do Luny, która najchętniej w te chłodne dni śpi:


Jako stateczna pięciolatka ma zdecydowanie mniej chęci do biegania bez sensu i ceni sobie święty spokój.

Nasz malutki ulubieniec zachorował, leczenie trwało długo, martwiliśmy się o niego bardzo, a znalezienie weterynarza, który zajmuje się gadami było nie lada wyzwaniem. Ale Kimczi ma się już dobrze! I zaskoczył nas - myśleliśmy, że jest samiczką, a okazał się samczykiem! Oto on:



Na zdjęciu powyżej widać, jak schodzi mu skórka z pyszczka. To znaczy, że rośnie!

Najbardziej kocha swoją panią, czyli moją córkę - biega po niej, domaga się głaskania i raz nawet zasnął na jej ramieniu:



Taki śmieszny mały smok!

W pokoju córki mieszka również "Straszny pan" czyli modliszka liściogłowa. Ma się świetnie, je i baaaardzo szybko rośnie:


Ale całkowitym hitem okazało się zachowanie samiczki modliszki turkusowej - zniosła trzy kokony jaj!!!! I teraz bardzo ich pilnuje. Nie wiemy, czy coś się z nich wykluje, nie są zapłodnione, więc tak naprawdę nie wiemy, czy ona nie pilnuje czasem pustych jajek w tych kokonach. Jeśli się jakimś cudem wyklują młode (a cuda się zdarzają, gdyż z jaj złożonych przez panią patyczakową wykluły się malutkie patyczaki!), to matka może je zacząć zjadać. Ech... Córka więc zagląda tam co chwilę, żeby w razie potrzeby ratować małe. No ale co my potem z nimi zrobimy????

Oto szalona matka:


Krocionoga nie pokażę, gdyż zakopał się w ziemi i tam zrzucił egzoszkielet, nie można go teraz wyciągać. Musimy poczekać, aż wytworzy nowy. Czekamy więc. Ja może mniej, bo niezbyt go lubię. Jakoś nie potrafię dostrzec w nim tego piękna, które widzi w nim córka.

Jak to dobrze, że się różnimy! Inaczej nikt by nie lubił krocionogów :)


Dziękuję za odwiedziny i miłe komentarze!

Dobrego tygodnia Wam życzę!

Asia

poniedziałek, 21 października 2024

Październikowe spotkania

 Minął wrzesień i czas dla mnie przyspieszył. Praca - dom - w takim trybie teraz funkcjonuję. 

Ale - pomimo zabiegania znalazłyśmy czas z Justynką na to, aby się dwukrotnie spotkać.

Justynce też nie było łatwo, bo u niej również mnóstwo zmian i - że się tak wyrażę - życia na pełnej petardzie. Ale gdy człowiek bardzo chce, to nie ma rzeczy niemożliwych, prawda?

Pierwsze nasze spotkanie miało miejsce w pijalni czekolady:


Oczywiście towarzyszyły nam robótki:


Ja robiłam żółty golfik dla małej Sary - robótka wdzięczna bardzo. Justynka - zaczynała moherkowy sweterek reglanem od góry.

Po takim spotkaniu mam tyle energii, że druty niemal same dziergają! Do czasu - utknęłam przy rękawach. Prułam je trzykrotnie - za każdym razem nabierałam za dużo oczek. Postanowiłam nie robić ich już, lecz przyjechać do Justynki i z nią ustalić, ile w końcu mam tych oczek nabrać.

Kolejne spotkanie było wyjątkowe, bo urodzinowe! Justynka obchodziła urodziny. Odwiedziłam ją, oczywiście z moimi robótkami - na zdjęciu można zobaczyć, ile ich nam przybyło:


Justynka poradziła mi, żebym zaczęła rękaw od dołu - wówczas będę miała większą kontrolę nad jego szerokością. I to był strzał w dziesiątkę, bo teraz, to już mam z górki, naprawdę!

Powyciągałyśmy przeróżne motki i rozpoczęte robótki, które stały się ufok-ami. Zaczęłyśmy do motków dobierać nitki w różnych kolorach i snuć plany, co by tu z nich zrobić.



Jak widać - towarzyszyły nam gazetki i wzory na swetry.

Oczywiście udało nam się dobrać motki oraz zrobić plany na kolejne robótki - w tym przede wszystkim na dokończenie ufoków.

Muszę Wam jeszcze pokazać galaretę, którą przygotowała mama Justynki:


Jejku, jakie to było dobre! Ciekawe, jak mówi się w Waszych stronach na to danie? U nas, na Podkarpaciu - galareta albo studzielina. Znam też nazwę "zimne nóżki", ale nie jest tu popularna. Może u Was tak się mówi?

Po zjedzeniu galarety postanowiłyśmy skorzystać z okazji, że jedna drugiej może zrobić zdjęcia w nowym wyrobie dziewiarskim. I tak oto - przedstawiam moją kolejną bluzeczkę:



Dane techniczne:

wzór: z głowy, raglan od góry.

włóczka: Coleen Linen - mieszanka lnu, bawełny i wiskozy, około 5 motków; i niecałe dwa motki Sonatki - mieszanki bawełny i wiskozy,

druty: 7 mm.

Początkowo robiłam tę bluzkę tylko z kremowej Coleen. Włóczka ta ma ciekawy nierówny splot - w jednym miejscu jest cienka, w innym - grubsza. Dawało to interesującą fakturę, ale jakoś nie przemawiało do mnie. Postanowiłam ją z czymś połączyć i zdecydowałam się na leżakującą już długo w moich zapasach Sonatkę w kolorze ciemnego beżu. I to było to! Struktura nadal była nierówna i przez to ciekawa, ale całość zaczęła się ładnie błyszczeć i nabrała głębi.

Szkoda, że nie można już kupić Sonatki, bo to jedna z moich ulubionych włóczek. Mam z niej tę bluzeczkę ,  i tę, której - jak się okazuje - nie pokazałam dotychczas na blogu:



Skoro jesteśmy już przy temacie Sonatki, pokażę jeszcze kardigan, który z tej właśnie włóczki zrobiła dla mnie ciocia:



Pomału zapełniam okienka z naszego motywatora dziewiarskiego:


Wstawiając go tu, zauważyłam, że w zasadzie mam już kolejne okienko zrobione: "coś do domu" - ale o tym napiszę następnym razem.

Dziękuję za odwiedziny i miłe komentarze!

Dobrego dnia!

Asia


środa, 25 września 2024

Post wrześniowy

 Wrzesień ma to do siebie, że szybko nadchodzi i równie szybko mija. Chciałabym wpisać się tym postem w ostatnie dni września, żeby nie minął niezauważony. A przecież działo się sporo!

Po pierwsze - zrobiłam bluzkę w kolorze czarnym z cudownie miękkiej mieszanki bawełny i wiskozy. Włóczkę dostałam od Justynki - była w trzech moteczkach, nitka cieniutka, więc łączyłam te trzy motki w jeden. Zrobiłam próbkę, a jakże! Wyprałam - i co z tego, skoro w trakcie robienia bluzka zaczęła osiągać niesamowitą szerokość! Robiłam ją w dwóch kawałkach, od dołu - ot, dwa prostokąty ozdobione ażurem. Jedynie z przodu formowałam dekolt rzędami skróconymi. Szerokość jednego boku miała prawie 200 cm! Czyli w obwodzie aż strach pomyśleć ile... No nic - postanowiłam zszyć i przymierzyć, zanim to "cudo" spruję. Wyszło tak:


i tył:


Dane techniczne:

włóczka: mieszanka bawełny i wiskozy, 

druty: 3 mm,

wzór: z głowy;

zużycie: trudno powiedzieć - miałam 6 moteczków i sporo jeszcze tej nitki zostało.


Muszę przyznać, że po założeniu okazało się, że dzianina jest cudownie miękka i lejąca i ta jej ogromna szerokość jakoś zniknęła. Noszę z radością!


Kolejną bluzeczką był top w kolorze lnu:



Top powstał błyskawicznie, bo na drutach 5,5 mm, i jest cudownie "oddychający" za sprawą składu.

Dane techniczne:

włóczka: Line i ITO Kinu (czyli top składa się z bawełny, lnu, jedwabiu i wiskozy);

druty: 5,5 mm;

zużycie: 4 motki Line plus 1 niecały motek ITO Kinu.


Top jest doskonały dla mojej skóry. Doszłam do wniosku, że len to jedno z niewielu włókien, które teraz mi odpowiadają (jest mi cały czas gorąco...). I chyba przejdę na produkcję bluzek ze znacznym udziałem lnu - będę je nosić cały rok.


Zrobiłam też torebkę z bawełny T-shirt yarn z Tedi:


Robiłam ją zaczynając od dna:



I poniżej - torebka-larwa zrobiona przez córkę:



Córka lubi owady i dla niej taka larwa jest stworzeniem po prostu pięknym.


Dziękuję za odwiedziny i miłe komentarze!

Dobrego dnia!!!

Asia

poniedziałek, 19 sierpnia 2024

Wakacyjnie, urlopowo ...

 Czas wakacji i mojego urlopu trwa w najlepsze. Cieszę się każdą chwilą, bo mam świadomość, że lada moment wszystko zniknie - nie będzie porannej kawy na ławeczce przed domem, nie będzie wsłuchiwania się w śpiew ptaków, nie będzie tych wszystkich letnich smaków. Wróci pęd - praca, dojazdy, przygotowywanie się do zajęć... Póki co - ładujemy z córką akumulatory. 

Wyjazdy wakacyjne są ograniczone bardzo z racji remontu, który trwa nieustannie. Dzieci spędziły czas w Trójmieście, ja dojechałam do nich na weekend.

Wizytę w Gdańsku zaczęłam - a jakże! - od odwiedzenia Motkomanii - sklepu z włóczkami:


Ojej - jakie tam są cudeńka!!!! Cały sklep jest w takich oto pięknych ściankach, ja wprost nie wiedziałam, na co się zdecydować, tak ogromny był wybór! W końcu kupiłam kilka motków, i całe szczęście, że był ze mną syn, który zachował przytomność umysłu - nie pomyślałam, jak zabiorę swoje zakupy, gdyż przyleciałam samolotem z bagażem podręcznym! Na szczęście bardzo miły sprzedawca zobowiązał się wysłać mi paczuszkę pocztą. Uff...

Paczuszka przyszła zaraz po moim powrocie z wyjazdu:




Kupiłam piękny ręcznie farbowany motek merynosa, a także włóczkę Line oraz Ito Kinu, które od razu wrzuciłam na druty. Powstał taki oto top:



O topie napiszę w kolejnym wpisie, kiedy pokażę go na sobie.

Prosto z Motkomanii poszliśmy na spacer do Parku Oliwskiego:


Zwiedziliśmy Oceanarium:


Spacerowaliśmy brzegiem morza:



Niedaleko miejsca, w którym nocowałyśmy z córką, była galeria handlowa, a w niej niezwykłe miejsce - perfumeria, w której tworzy się perfumy indywidualnie dobrane do danej osoby!

Wyglądała jak laboratorium:


Piękny to był czas - z dziećmi, w pięknych okolicznościach widokowo-turystycznych.

A po powrocie do domu czekały na nas żniwa:


oraz masa jabłek, ogórków i pomidorów:



Przetwarzałam, co się dało - robiłam dżemy z jabłek w różnych wariantach - z cynamonem, z imbirem, z wanilią. Zrobiłam też ogórki kiszone oraz sałatki na zimę:



Nasi mali mieszkańcy też się stęsknili za nami. Kimczi nie chciała jeść podczas nieobecności córki. I z taką radością ją powitała:


Niebieska modliszka urosła i wykształciła skrzydła:


Krocionóg afrykański dostał galaretkę z witaminami:


I przybył nowy członek stada - larwa żuka Herkulesa. Na razie śpi i je:


O radości psów nawet nie wspominam, bo każdy, kto ma tych cudownych towarzyszy, wie, jak wyglądają powitania :)

Oprócz pielęgnowania ogrodu, robienia przetworów i doglądania inwentarza - pracowałyśmy z córką  artystycznie i rękodzielniczo. Ja zaczęłam czarną bluzeczkę z mieszanki bawełny i wiskozy, którą dostałam od Justynki - włóczka jest mięciusieńka! Bluzka zaczęła się niebezpiecznie rozrastać na szerokość - chyba źle obliczyłam liczbę oczek (nic nowego...):


Nie prułam i robiłam dalej. I muszę powiedzieć, że bluzka wyszła świetna! Pokażę ją w kolejnym wpisie.

Córka namalowała grafikę na torbie:


I namalowała jakieś biedne dziecko:


Uszyła też piękną torebkę-larwę! Naprawdę piękną, tylko nie mam jej zdjęcia. Pokażę następnym razem.


Dziękuję za odwiedziny i miłe komentarze!

Pozdrawiam cieplutko!

Asia