Nadszedł listopad. Liście spadły, jak przystało na ten miesiąc, nadeszły chłody jesienne. Ale każdy dzień przynosi coś dobrego. I tak - w ogrodzie jeszcze lecą z gruszy ostatnie późne gruszki:
Chodzimy na spacery z psami. Taką mam piękną drogę do pani sąsiadki:
Pani sąsiadka jest cudowną kobietą i co rusz czymś nas obdarza! Na przykład dynią ze swojego ogrodu. Przerobiłam ją na mus:
Albo miechunką:
Miechunka ma w środku pyszne kwaskowato-słodkie owoce, które mają mnóstwo dobroczynnych właściwości (pani sąsiadka mówi, że są nawet przeciwnowotworowe):
W przyszłym roku chcę sobie posadzić miechunkę w swoim ogrodzie.
Tak się składa, że wszystko, co jest na poprzednich zdjęciach, jest w kolorze żółtym: gruszka, liście na drzewach, mus dyniowy i owoc miechunki.
W żółtym kolorze jest też sweterek dla Sary:
Powstał z jednego motka wełenki merynosowej farbowanej ręcznie, 400 m w 100 g, plus 2/3 kolejnego motka o takiej samej gramaturze. Dla ozdoby przyszyłam puchatego króliczka, żeby sweterek był bardziej dziecięcy.
W międzyczasie powstawały dynie z resztek włóczek:
Nasza ferajna ma się dobrze, co widać na poniższym zdjęciu - oto Krokiet cieszący się na widok córki:
Ma niespożyte pokłady energii, ciągle biega. W przeciwieństwie do Luny, która najchętniej w te chłodne dni śpi:
Jako stateczna pięciolatka ma zdecydowanie mniej chęci do biegania bez sensu i ceni sobie święty spokój.
Nasz malutki ulubieniec zachorował, leczenie trwało długo, martwiliśmy się o niego bardzo, a znalezienie weterynarza, który zajmuje się gadami było nie lada wyzwaniem. Ale Kimczi ma się już dobrze! I zaskoczył nas - myśleliśmy, że jest samiczką, a okazał się samczykiem! Oto on:
Na zdjęciu powyżej widać, jak schodzi mu skórka z pyszczka. To znaczy, że rośnie!
Najbardziej kocha swoją panią, czyli moją córkę - biega po niej, domaga się głaskania i raz nawet zasnął na jej ramieniu:
Taki śmieszny mały smok!
W pokoju córki mieszka również "Straszny pan" czyli modliszka liściogłowa. Ma się świetnie, je i baaaardzo szybko rośnie:
Ale całkowitym hitem okazało się zachowanie samiczki modliszki turkusowej - zniosła trzy kokony jaj!!!! I teraz bardzo ich pilnuje. Nie wiemy, czy coś się z nich wykluje, nie są zapłodnione, więc tak naprawdę nie wiemy, czy ona nie pilnuje czasem pustych jajek w tych kokonach. Jeśli się jakimś cudem wyklują młode (a cuda się zdarzają, gdyż z jaj złożonych przez panią patyczakową wykluły się malutkie patyczaki!), to matka może je zacząć zjadać. Ech... Córka więc zagląda tam co chwilę, żeby w razie potrzeby ratować małe. No ale co my potem z nimi zrobimy????
Oto szalona matka:
Krocionoga nie pokażę, gdyż zakopał się w ziemi i tam zrzucił egzoszkielet, nie można go teraz wyciągać. Musimy poczekać, aż wytworzy nowy. Czekamy więc. Ja może mniej, bo niezbyt go lubię. Jakoś nie potrafię dostrzec w nim tego piękna, które widzi w nim córka.
Jak to dobrze, że się różnimy! Inaczej nikt by nie lubił krocionogów :)
Dziękuję za odwiedziny i miłe komentarze!
Dobrego tygodnia Wam życzę!
Asia